czwartek, 5 listopada 2015

Po długim czasie mojego niepisania (gdyby ktoś pytał o przyczyny, są prozaiczne do bólu: trochę brak czasu, trochę brak motywacji, trochę - przyznaję - zniechęcenie), pomyślałem, że może warto zacząć/kontynuować raz jeszcze...
Ktoś ostatnio - dziękuję tej osobie :) - niejakiej Margaret M. - polubił jeden z moich starych (2013 r.) wpisów... i zadałem sobie pytanie: dla kogo piszesz? Po co piszesz? I jaki jest tego pisania sens?
Po namyśle - myślenie, jak mówiła moja mama, ma sens... - zdecydowałem co następuje. Będę pisał, bo:
- może kogoś, gdzieś, kiedyś, jakieś moje zdanie, słowo, myśl, poruszy... a ja niekoniecznie tu na ziemi muszę to wiedzieć (lajki, ah te lajki)
- dobrze jest czasem przelać myśli na papier... Oh, pardon, na ekran... :)
- za kilka lat spojrzę na siebie z dystansu upływającego czasu i zobaczę siebie z przeszłości
- a może nawet użyje tego pisania Pan Bóg gdzieś dla kogoś... - jejku jakie to pyszne...

Ale cóż, tak sobie właśnie wykalkulowałem to moje pisanie...

A więc, raz jeszcze sprawy pastorskie, raz jeszcze polityka, raz jeszcze sprawy społeczne i codzienne...
Do następnego napisania :)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Polskie Piekiełko...

Jest coś przerażającego, smutnego, niepojętego w tej "naszej" polskiej skłonności do szkalowania i obrzucania błotem wszystkiego z czym się nie zgadzam. Tylko dlatego że "coś/ktoś" nie reprezentuje mojego punktu widzenia, mojej partii, mojego Kościoła... Jeśli "nie lubię" - nie wspieram i tyle. 

Nie rozumiem, i nie chcę zrozumieć, po co te insynuacje, oskarżenia, obelgi? Chyba tylko po to by leczyć kompleksy autorów, którzy akurat dziś nie są u władzy... Jakie to krótkowzroczne, bo przecież oponenci będą za chwilę stosować te same metody, gdy stracą władzę...

To grzebanie w życiorysach, by znaleźć coś kompromitującego (nawet w życiu rodziców!), jest samo w sobie wystarczająco obrzydliwe (patrz książka "Resortowe Dzieci"). 

Doprawdy przeraża mnie jednostronność polityków dla których jeśli coś jest z "mojej opcji" to musi być ok, jeśli coś jest nie z mojej opcji - potępiam bezmyślnie, nie chcąc widzieć jakichkolwiek plusów... 

Skończył się 22-gi finał WOŚP - piękna akcja, w której po prostu człowiek chce pomóc innym, ludzie ludziom pomagają. I oczywiście musi się znaleźć ktoś, kto będzie insynuował że "demoralizacja na Woodstock" (jakby to miało coś wspólnego z tym, że seniorzy będą mieli nowe łóżka??!!), że "finanse są niejasne" (choć urzędowe kontrole mówią zgoła co innego"), a wszystko według zasady: obrzucić błotem, coś może przylgnie. A że nie prawda? Nie szkodzi, ciemny lud to kupi - jak powiedział klasyk..." Ah to nasze polskie piekiełko, zawiść o sukces, przyjemność w kopaniu poniżej pasa każdego, kto "inny". Stary sposób myślenia: "bogaty - na pewno złodziej", "mądry - a to kujon", "nie nasz - musi być diabeł". Ten styl, ten język zacietrzewienia pod płaszczykiem wiary i świętości - to jest prawdziwy "przemysł pogardy"...

Szkoda mi w tym wszystkim Polski, która widzę piękną, powstającą, zmieniającą się co dzień. Wkraczającą w nowe tysiąclecie z nadzieją i szansą jakiej nie mieliśmy od dziesiątków lat. 

Niektórzy - niestety w większości z politycznych powodów - nie chcą tego widzieć. Chcą widzieć tylko zło, biedę, korupcję, że "kraj się stacza", i wszędzie widzą tylko źle, źle, i źle... No bo przecież nie może być dobrze, gdy nie rządzą NASI!!!

Że jest bieda? Że bezrobocie? Oczywiście! A pokażcie mi kraj gdzie nie ma biedy, bezrobocia, gdzie nie ma przypadków korupcji, gdzie szpitale są piękne, i nikt nie czeka na lekarza, gdzie nie ma bezdomnych i tych, którzy sobie nie radzą! 
I nie mówcie mi o Norwegii, bo gdybyśmy my mieli takie pokłady ropy i 5 milionów obywateli to tez opływalibyśmy w mleko i miód...

Dlaczego zawsze musi trafić się ktoś, kto zachce obrzydzić ten obraz, opluć ten wspaniały sukces, obrzucić błotem (by nie użyć mocniejszego stwierdzenia...) Polskie Zwycięstwo, zanegować zmianę tego Kraju na lepsze? 

Smutno mi, szkoda mi Polski...

Ale nie ustaję w modlitwie, bo nadzieja zawsze umiera ostatnia... 


czwartek, 19 grudnia 2013

Mandela, czyli przebaczyc wrogom...

Był wielokrotnie poniewierany i poniżany. Mieszkał w kraju, którego władza traktowała go, jak istotę drugiej kategorii, pół człowieka.  Spędził ponad 20 lat w wiezieniu. Czy możemy wyobrazić sobie ból,  zniechęcenie i niechęć do tych, którzy go prześladowali? Czy jakiekolwiek "krzywdy", o których dziś tak wielu krzyczy w naszym kraju mogą się równać z tym co przeszedł Nelson Mandel? Śmiem wątpić...
A potem gdy wyszedł,  potrafil nie tylko przebaczyc wrogom, ale także zaprosić ich do wspólnego rządzenia krajem...
Niewiarygodne, niesamowite, niedoscignione...
Przebaczyc wrogom, unieść się ponad swój ból,  swoje łzy i zranienia. Uznać, że dobro Państwa jest ważniejsze niż osobiste, czy nawet zbiorowe urazy - to prawdziwa wielkość!  Wznieść się ponad samego siebie, popatrzeć dalej i szerzej niż tylko doraźny interes partii - tak niewielu to potrafi...
W Polsce tak wiele dziś krzyku o rzekomej lub prawdziwej krzywdzie, tak wiele złości,  nienawiści.  Szafuje się wielkimi słowami, oskarża o wszystko co najgorsze, zarzuca się najgorsze zamiary i motywcje przeciwnikom politycznym, nie myśląc o tym, że raz przekroczona granica złych słów, oskarżeń, nie może już być cofnięta, a ci, którzy dziś oskarżają o największe zbrodnie, sami za chwilę,  po wygranych wyborach - co zaiste jest możliwe - będą się dziwić, gdy im też będzie się zarzucac dokładnie to samo...
Polecam wszystkim "gorliwym" politykom i rozpalonym politycznie obywatelom naszego kraju biografię N. Mandeli - jakże wiele mozna się tam nauczyć!
Oskarżyc, wykrzyczec zło, obelgi i nienawidzić - każdy potrafi. Wznieść się "ponad", przebaczyc wrogom, usiąść z nimi do stolu i potraktować po partnersku - to potrafią tylko WIELCY bohaterowie, prawdziwi mężowie stanu, nie malowani liderzy...
Chrytus przebaczyl wrogom, przebacza do dziś. Politycy mają pełne usta frazesow o "wartościach", ale przebaczyc nie potrafia...
Smutne to.
Uczmy się od Mandeli, uczmy się od Chrystusa.
Czegosobie i Wam z serca życzę... 

piątek, 25 października 2013

Jaką miarą mierzycie, taką Wam odmierzą... hmm

"... Pan Jezus sam powiedział: bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, aniżeli brać..." i "... albowiem co człowiek sieje to i żąć będzie..."

Jedną z najbardziej jasnych i klarownych zasad Bożych, którą można jasno zobaczyć zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie, jest zasada dawania i otrzymywania. Bóg jasno zachęca nas abyśmy byli hojni, abyśmy mieli, "otwartą rękę", skłonną do dawania, abyśmy w ten sposób starali się być podobni do naszego Pana, który jest Dawcą hojnym w dawaniu.

Ciekawym jest, że chociaż Bożym pragnieniem jest, abyśmy dawali hojnie nie z uwagi na nagrodę, ale z miłosiernego serca, to jednak Pan wyraźnie wskazuje nam na nagrodę, na prostą zasadę: jeśli chcesz być błogosławionym (także materialnie): dawaj hojnie, a wróci  dar do Ciebie! (patrz: 2Kor 9,6 ; Gal 6,7 ; Łuk 6,38 ; Łuk 6,31 ; Mt 25,40 ; Kazn 11,1 ; Dz 20,35)

Widzimy, że ta zasada jest jasno i wyraźnie wrażona przez naszego Pana w wielu, wielu wersetach Bożego Słowa. To On sam podaje nam na tacy klucz do powodzenia, klucz do obfitości w Nim. Jeżeli mamy potrzeby - a każdy je ma - i prosimy Pana, aby odpowiedział na nasze materialne potrzeby, musimy najpierw zadać sobie proste pytanie: czy rozumiem i czy stosuję tę prostą Bożą zasadę prowadzącą do błogosławieństwa materialnego. Nie jest możliwe, abyśmy pominęli tą zasadę i dalej jakby nigdy nic oczekiwali od Pana obfitości - najpierw musimy wypełnić Jego polecenie, najpierw potrzeba nam "użyć Jego klucza", nauczyć się stosować Jego zasady, a potem możemy powiedzieć za Izajaszem "gdy POTEM będziesz wołał do Pan - odpowie OTO JESTEM" (Iz 58 ; Mal 3,10 ; )

Wierzę, że zasad ta - jak widać w zwiastowaniu Pana - nie dotyczy tylko rzeczy materialnych. Mamy być hojni w dawaniu błogosławieństwa, mamy być otwarci na cudzą biedę, mamy być współczujący dla ubogich, zwłaszcza "domowników wiary" (Gal 6, 10), ale także dla tych, których mamy wokół. Nasze serca mają być otwarte na dawanie w różnej postaci: "dawanie" uśmiechu, "dawanie" przebaczenia, "dawanie" wsparcia, "dawanie" modlitwy i wiele wiele innych rzeczy, którymi możemy siebie nawzajem obdarować. Jest pewne jak to że Bóg jest miłością, że DAR WRÓCI DO NAS, choćby i po wielu dniach.
Bo Bóg JEST WIERNY I HONORUJE SWOJE PRAWA!

Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, dodatkowa na dziś refleksja, którą chciałbym się podzielić z Wami. Otóż zauważyłem w jednym fragmencie Pisma (Łuk 6, 31 - 38) pewną ciekawą rzecz. Otóż Pan nasz mówi, że gdy dajemy to "jaką miara mierzycie, taką i Wam odmierzą". To oznacza, że - mówiąc umownie - Pan bierze "naszą miarę" gdy daje nam To znaczy, tak jak hojnym jesteś Ty, tak jak szybkim do przebaczenia jesteś, tak jak szybkim to zrozumienia innych jesteś - w taki sam sposób możesz oczekiwać Bożego przebaczenia, zrozumienia, błogosławieństwa i zrozumienia od innych... hmmm, pomyślmy...

Więc zachęcam - bądźmy hojni w dawaniu, rozumieniu, przebaczeniu, miłosierdziu dla innych. Bądźmy prędcy do współczucia i zrozumienia, nieprędcy do sądzenia i potępiania. Jeśli już nie dlatego, że takie jest nasze serce, to choćby dlatego, że intelektualnie rozumiemy, że tak chce Pan, że wtedy otrzymamy to co sami siejemy, tak jak sami siejemy, w sposób w jaki sami traktujemy innych...

Niechaj Bóg pomoże nam, byśmy byli tacy jak On - w miłości, miłosierdziu, przebaczeniu, dawaniu, bo wtedy "będziemy prawdziwie synami Ojca naszego w niebie..."

Czego sobie i Wam z serca życzę

zawsze Wasz,
pastor J.O.

niedziela, 8 września 2013

Królestwo Boże, czyli nasz skarb...

"Podobne jest Królestwo Niebios do kupca, szukającego pięknych pereł, który, gdy znalazł jedną perłę drogocenną, sprzedał wszystko co miał i kupił ją..." Mt 13, 45-46
Królestwo Niebios jest skarbem... ale jak to ze skarbem czasem jest, po pierwsze trzeba uwierzyć, że to JEST skarb, trzeba to przyjąć sercem, i trzeba to jeszcze przeżyć (doświadczyć piękna Królestwa) osobiście.

Gdyby ktoś znajomy powiedział Ci, że nad Dunajcem w pewnym miejscu ukryty jest niezwykły skarb, co byś zrobił? Well. po pierwsze, oczywiście zależałoby to od tego KTO to mówi, na ile MU wierzę, na ile jestem gotów zaryzykować i podjąć działania...

Często ze skarbem jest tez tak, że Ci którzy jakiś znajdują, niestety często go roztrwaniają. Ileż jest takich przykładów, gdy ktoś wygrywa w totka, a po kilku miesiącach jest bankrutem a po pieniądzach ani śladu. Dlaczego? Bo nie umiał rozsądnie "skarbu" zagospodarować. Sela  (pomyśl...)

Ile jest też takich przykładów, gdy coś co uważamy za skarb (narzeczona, dom, praca, przyjaźń) po jakimś czasie powszednieje i przestajemy ten skarb cenić... Czasem nawet zaczyna nam ciążyć odpowiedzialność, potrzeba troski o ten skarb (narzeczeństwo/małżeństwo), potrzeba zabiegania o to co cenne (przyjaźń, praca). I tak, po jakimś czasie, skarb przestaje być skarbem a staje się ciężarem, przyzwyczajeniem, rutyną, czymś normalnym.

Drodzy, chciałbym zapytać Was dziś, czy Królestwo Boże JEST prawdziwie dla Ciebie skarbem? Czy wierzysz Chrystusowi, że to prawdziwy, wieczny skarb? Czy dbasz o ten skarb? Czy pielęgnujesz Twoją "pierwszą miłość"? Czy może Zbawienie stało się czymś "normalnym", bycie w Królestwie czymś rutynowym, Relacje z Królem czymś zwykłym? Sela...

Jeśli choć trochę tak jest, znaczy to, że nie do końca rozumiesz czym jest skarb Królestwa Bożego w Twoim życiu. Jeśli społeczność z Panem, modlitwa, społeczność z Kościołem, jest dla Ciebie rutyną, albo nie daj Boże ciężarem - pokutuj jeszcze dziś i proś Pana by Ci przywrócił "radość ze zbawienia"!! (Ps 51.14)

Bo choć to wielki skarb, potrzeba troski i wytrwałości w pielęgnowaniu. Potrzeba wiary i wiele miłości i cierpliwości, by się nie poddać i prawdziwie być gotowym "sprzedać wszystko" aby mieć ten dar, być świadomym z tego co mam, nie roztrwonić swojego zbawienia i nie wpaść w rutynę lub literę, która zabija...

Niechaj Dobry Bóg dopomoże nam rozumieć co mamy. Niechaj objawia nam codziennie wagę Jego Królestwa, abyśmy nigdy nie byli znudzeni, aby zawsze to BYŁ skarb dla którego będziemy gotowi "sprzedać wszystko", oddać wszystko, poświęcić wszystko. Wtedy, gdy On powróci, będziemy mogli z radością spojrzeć Mu w twarz, powiedzieć sobie "było warto" i usłyszeć: "dobrze sługo wierny, wejdź do radości Pana swego..."

Czego sobie i Wam z serca życzę
Wasz jak zawsze
pastor J.O. 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Jak punkt widzenia zmienia się wraz ze zmianą miejsca...

Jak łatwo zmieniać można poglądy i spojrzenie na sprawę, w zależności od miejsca w którym się jest. To samo wydarzenie, obserwowane z różnych miejsc, nagle wygląda zupełnie inaczej…

Oto niegdysiejszy rycerz odnowy moralnej, pan Jan Maria Rokita, który niegdyś miał być „premierem z Krakowa” i liderem prawicy, kończy jako groteskowa postać, która albo woła „niemcy mnie biją”, albo „skarży się, że „ktoś przechylił wajchę”, bo „sąd nie był niezawisły” – smutne, kabaretowo tragiczne…

I jakże wydaje się mi dziwne, że nikt z polityków ani rozmówców pana Jana, nie zwrócił mu uwagi na prostą prawdę: może warto panie Janie na przyszłość myśleć co się mówi? Może nie warto używać zbyt wielkich słów, ferować zarzutów, bezwzględnie osądzać, bo może się okazać, że powiemy za dużo, a potem trzeba to piwo wypić… Bo okazało się że zasługi pana Jana dla demokracji nie uprawniają go do tego by był ponad prawem…

Jak to jest, że politycy zawsze chwalą wyrok sądu, gdy im się podoba, a gdy im się nie podoba, to oczywiście musi być „układ”, „niesprawiedliwość”, „kompromitacja”. Tak chciałbym choć raz usłyszeć polityka, który docenia propozycję przeciwnej partii, który uznaje wyrok nieprzychylny, który z honorem ustępuje gdy mu dowiedziono błędu. Ale czy to w ogóle możliwe? Wielu naszych polityków (mam nadzieję że jednak nie wszyscy), jest zbyt dumnych, zbyt aroganckich, zbyt zadufanych w sobie aby tak myśleć, aby tak rozumować, aby… po prostu mieć honor.
Czyli stara zasada „Gdy Kali ukraść krowę to dobrze, gdy Kalemu ukraść krowę to źle” – proste i zrozumiałe to było dla prostego dzikiego człowieka („W pustyni i w puszczy”), i także niestety proste jest dziś wciąż dla wielu…

Okazuje się że będzie potrzeba pewnie lat, by nasi politycy nauczyli się (tak jak wielu pastorów musiało uczyć się przez lata), tej jakże ważnej lekcji, że przyznanie się do błędu nie oznacza utraty autorytetu – często wręcz przeciwnie! Próba kreacji lidera który nie popełnia błędów jest z gruntu fałszywa, i fałsz ten ludzie szybko wyczują, burząc „posąg” przywódcy szybciej niż on sam myśli.


wtorek, 28 maja 2013

Czas mija czyli 18-tka mojego syna...

Niesamowite jak szybko płynie czas… To oczywiście banalne stwierdzenie, ale każdy z nas choć czasami ma taki moment, gdy patrzy wstecz i zadaje sobie pytanie „kiedy te lata minęły?”. A potem w zadumie rozmyśla…

Miałem niedawno taki moment. Otóż mój syn Michał skończył właśnie 18-cie lat. Był tort, życzenia, party itp. A ja patrzyłem na niego i myślałem sobie, jakże niedawno był taki malutki, że mieścił się prawie w moich rękach. Trzymałem go, nowonarodzonego bobaska, a on patrzył tymi swoimi mini-oczkami jakby chciał coś zrozumieć  tego co tata mówi… To przecież było jakby wczoraj…

Mijały miesiące i lata. Wspomnienia chwil i niezwykłych momentów często przewijają się przez mój umysł, ale w takiej chwili, jak 18-te urodziny, szczególnie wspomina się przeszłość.

Jakie to dziwne: często wydaje nam się, że czas dany jest nam na zawsze, że życie zawsze będzie takie jak dziś, że przyjaźnie pozostaną, że otoczenie jest niezmienne, że my nigdy się nie zmienimy, że dzieci pozostaną dziećmi… A tu „nagle”, rozglądamy się wokół i stwierdzamy, że świat jest już inny, że inni ludzie nas otaczają, że okoliczności są diametralnie inne, że przyjaźnie minęły a inne się pojawiły…

I dociera do nas, choć powoli i z oporami, że dzieci urosły i powoli zaczynają żyć na własny rachunek. Że mają swoje problemy, inne niż my kiedyś wyzwania, inne napięcia i inne plany. I musimy się z tym pogodzić, choć nie jest to zawsze łatwe. Rodzice często stają przed tym wielkim dylematem: „Czy jeśli mój syn/córka chcą dla siebie czegoś innego niż to co ja bym uważał za ważne, to mam prawo ingerować? A jeśli tak to do jakiego stopnia? I czy w ogóle powinienem?” Mądrość, którą może nam dać tylko Bóg, daje nam to wyważenie i zdrowy balans, by być dla nich podporą i radą, ale aby nie narzucić im swojego planu i swojego spojrzenia, które często nie jest obiektywne. Oni żyją w innych czasach i sami muszą „odnaleźć siebie”, swoją drogę…

Jakiś czas temu, dumając nad przemijaniem i życiem mojego syna, który dorasta, napisałem dla niego wiersz. Ten wiersz w swojej treści odnosi się do kilku znaczących momentów z naszego życia, z jego życia. Przypomina nasze „wielkie” chwile takie jak mecz o Puchar Świata na naszym ogrodzie („puchar” z kubka zrobiony) gdy Michał miał 5 lat. Przypomina o takich śmiesznych rzeczach jak nawyk mojego syna gdy był malutki: lubił trzymać mnie za ucho gdy opowiadałem mu bajkę do snu… Nasze wyjazdy do Krakowa, bilard, kręgla, spacery… To wszystko tworzyło nasze życie, relacje ojca i syna…

Do tego wiersza dorobiłem muzykę (nagrałem ją dzięki uprzejmości i pomocy Gerarda Niemczyka w jego studiu). Do muzyki dołożyłem zdjęcia z jego życia i zrobiłem prezentację w Power Point’cie. Potem na 18-tce mojego syna zaprezentowałem Michałowi i gronu jego zaproszonych gości.

Dziś zamieszczam tutaj a(za zgodą Michała), może będzie powodem refleksji i zadumy dla kogoś, może wzruszy, może wywoła uśmiech na czyjejś twarzy :) 


PS: niestety nie chce mi się filmik zdałnlołdować więc odsyłam do facebook'a (Jacek Orłowski) lub youtube: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=_trlzqmJUjY



Pozdrawiam ciepło… w zadumie nad przemijaniem.